A więc już miesiąc z kawałkiem minął jak radość opanowała śpiewających Odę do Radości. I co? Ano mamy radość codzienną, bo ciepło, bo wakacje za pasem, bo podróże czekają, bo tak po prostu to, czy mamy w sobie radość czy nie zależy od nas samych, z odą czy bez ody, z młodością, czy już z nie tej pierwszej młodości młodością.
Mnie całkiem niedawno, ledwo co w ósmym dniu unijnej rzeczywistości uradowało pewne spotkanie na warszawskim dworcu centralnym. Piłam kawę, czekałam na pociąg, gdy podszedł do mnie jeden z mieszkańców dworca. Bezwiekowy, za to uśmiechnięty. Wyciągnął dłoń i powiedział: "po polsku proszę, po niemiecku bitte, po angielsku please, a potem po francusku, po hiszpańsku, po łacinie..." Pomyślałam, że przedsiębiorczy ten bezdomny i zaraz oczami wyobraźni zobaczyłam młodych rodaków na wszystkich dworcach świata. Niekoniecznie żebrzących, ale często zagubionych.
Was to nie dotyczy, bo wy znacie języki, uczycie się, tłumaczycie. Wam nie straszny wielojęzyczny dworcowy tłum. Pewnie już pakujecie walizki, ruszacie w kraje nieznane. Wielu pojedzie do Irlandii. Właściwie szkoda, że nie ma was tam właśnie teraz. W okolicach 16 czerwca cały Dublin zwariuje na jeden temat. Owszem literacki, jak najbardziej lingwistyczny, a dla wielu także przekładowy.
Tak, ta powieść wielu znana ze znakomitego przekładu zaczyna się tak:
"STATELY, PLUMP BUCK MULLIGAN CAME FROM THE STAIRHEAD, bearing a bowl of lather on which a mirror and a razor lay crossed. A yellow dressinggown, ungirdled, was sustained gently behind him by the mild morning air. He held the bowl aloft and intoned: "Introibo ad altare Dei."
Ciekawa jestem czy zgadniecie o co chodzi, jaka to powieść, jaki autor, bo to, że irlandzki to zupełnie oczywiste. Pewnie ta językowa zagadka będzie dla was łatwa, bo z ogromną radością obserwuję ostatnio, że tych co na Irlandii znają się coraz lepiej jest coraz więcej. Zauroczeni Irlandią nie są już tylko miłośnikami piwa, skocznej muzyki i bliżej nie określonych romantycznych klimatów. Na uniwersytetach powstają prace naukowe, w szkołach konkursów wiedzy o Irlandii jak grzybów po deszczu, Irlandzka Prezydentura EU także się do tego przyczyniła. I bardzo dobrze.
W maju odwiedziliśmy z mężem kilka szkół, a wśród nich Zespół Szkół nr 13 w Warszawie. Zaprosili nas na Dzień
Irlandzki. I pokazali taki show, że mucha nie siada. Czego tam nie było - prezentacje multimedialne, teatralne scenki, tańce tradycyjne i rewelacyjne wygibasy w takt nowej muzyki Irlandii. Był też wykład z ekonomii, no i nawet instrukcja skomplikowanych procedur nalewania Guinessa.
A szkoła ta bardziej zajmuje się językiem włoskim niż angielskim. Więc tym młodym lingwistyczna dworcowa bezdomność nie grozi. Nie grozi im też bezdomność intelektualna. Pewno dotąd nikt takiego terminu nie używał, ale może chwilę warto się nad nim zatrzymać. Właśnie teraz, gdy pakujecie te swoje plecaki i ruszacie w świat, żeby choć na wakacje porzucić własny polski, cokolwiek dziwny, ostatnio przynajmniej w sferze polityki, kraj.
Umykacie w nieznane ale bliskie, znacie języki, czytacie literaturę, szperacie w historii. Często brak wam grosza na podróże, ale daj Boże, oby nie opanowała was tylko żądza pieniądza, obyście nie wyciągali ręki po jałmużnę na światowych dworcach by zaprezentować swoje cztery słówka w językach obcych.
Ach, młodzi zawsze mieli problem z forsą, tak było i sto lat temu. Ten pisarz, (z uporem maniaka nie podaję wam jego nazwiska, bo wierzę, że i tak wiecie o kogo chodzi) też próbował naciągać innych na finansowe wsparcie. Ale jakże to była pyszna, intelektualna zabawa, gdy prosząc o jednofuntową zapomogę wymieniał z przyjaciółmi listy:
Drogi Roberts,
Przyjdź jutro o 3.30 do "Okrętu" i przynieś funta. Mój fortepian jest w niebezpieczeństwie. Byłoby absurdem, gdyby mój wspaniały głos musiał ucierpieć. Sam widzisz, że to oczywisty obowiązek - A zatem -
James Nadczłowiek
I ów nadczłowiek, super pisarz jak się po latach okaże, a wówczas koleś lat zaledwie dwadzieścia dwa, otrzymał taką odpowiedź. Roberts napisał do niego list po łacinie (pamiętajcie wszak, że owi młodzieńcy znali języków wiele), ja przytoczę go tutaj w angielskim przekładzie, bo w tym języku pewnie was lingwistów bardziej ucieszy:
I can't give you a pound, because I'm in an extremely impecunious condition. I wonder why you have satirized your friends; was it because they had no money? Or did they fight with you when you were in difficulties and give you a black eye or a broken nose? I weep that I have no money, but it's impossible to draw a milk from a stone, or to snatch from him who lives naked in the highlands what he doesn't have on his shanks.
I am, as the populace says,
Your Saint John
I tak się bawili biedując i odkrywając nowe światy. Słali listy. Jeszcze jeden, może wam się spodoba:
wyjeżdżam dziś wieczorem. Zjawię się u ciebie za dwadzieścia minut. Skoro nie możesz dać mi gotówki, zrób dla mnie coś innego. Zapakuj mi - 1 szczoteczkę do zębów + proszek, 1 szczoteczkę do paznokci, 1 parę czarnych butów oraz jakąś marynarkę z kamizelką której nie używasz. Wszystko to bardzo mi się przyda. O ile mój list nie zastanie cię w domu, weź paczkę i spotkajmy się przed Davy Byrne'em dziesięć po siódmej. Nie mam ani jednej pary butów.
I nasz pisarz, bidula tak jak wy dzisiaj, w świat wyruszył. W pamiętnym odtąd 1904 roku. Potem powieść napisał, a Dublin teraz szaleje. Ach, mówię wam jak ja bym chciała tam teraz być i znów powędrować szlakiem bohaterów opasłej książki. Nie jednej zresztą powieści i nie jednego tylko bohatera. Wszyscy wcześniej czy później stopią się nam w jedną postać. Postać naszego zagadkowego pisarza.
Włóczył się on, oj włóczył. Najpierw po swym mieście, potem po świecie. Do czasu swej emigracji z Irlandii, a wiecie już, że było to w 1904 roku zmieniał adres zamieszkania 16 razy. Tym czytelnikom, którzy wybierają się do Irlandii podpowiem więc, gdzie warto śledzić Wielkiego Tajemniczego.
Chyba najpierw musielibyście udać się do hrabstwa Cork, bo tam w Fermoy urodził się dziadek pisarza. Dziś domek numer Jeden, w którym przyszedł na świat przodek owego ówiatowego Intelektualisty nazywa się Grange Cottage. śladów babci pisarza musielibyście szukać zupełnie gdzie indziej, bo aż na półwyspie Iveragh w hrabstwie Kerry.
Ale kto z was tam dojedzie? Pewno wszyscy ruszą szturmem na Dublin. No dobrze, ruszajcie, ale błagam pokażcie, że jesteście awangardą młodzieży świata, że prócz słówek w językowych szkołach, prócz ciemnego piwska w pubach i zgrabnych wymachów nogami w czasie sesji ceili, gna was po świecie także intelektualny głód odkrywania historii, literatury, korzeni tych, o których mówicie, że tacy są wam bliscy. No bo mówicie tak przecież o Irlandczykach, no nie?
Więc pierwszy przystanek dubliński w miejscu urodzenia Twórcy przy Brighton Square numer 41 w dzielnicy Rathgar. To tu zaczęła się jego odysejska peregrynacja. Jasne, że tego domu nie mógł zapamiętać, bo chociaż był genialny, to nie przesadzajmy, genialne niemowlęta mają ograniczoną możliwość genialnych aktów i kreacji. Nie zapamiętał, a jednak uparł się, żeby miejsce w literaturze zostało i wplata go w co najmniej dwie powieści. W tę młodzieńczą, pełną autobiograficznych zdarzeń i tę najbardziej znaną na świecie. Pojedźcie też do Bray nad Dublińską zatoką. To w tej nadmorskiej miejscowości Wielki Maluch nauczył się gry na pianinie, naspacerował po pięknie potem opisanych kamienistych plażach, nałykał świeżego morskiego powietrza, poznał bohaterów późniejszych swych książek.
Nie przeoczył niczego co zdarzyło si ę w jego życiu, nie przepuścił nikomu. Wszyscy zostali gdzieś zapisani, wspomniani, obśmiani lub docenieni.
Na kartach powieści zostały też miejsca. Opisane lirycznie, czasem nawet nie chcą się zmieniać. Jakby czas się zatrzymał i chciał przypominać o jednym - tym wielkim pisarzu, na którego temat zwariował świat. Takoż do dziś, tam gdzie stała, stoi Belvedere College, jezuicka szkoła dla chłopców. Biegnijcie więc na dublińską Great North Georges Street.
Wśród zielonych wzgórz hrabstwa Kildare nadal przyjmuje małych i dużych uczniów słynna prywatna szkoła Clangowes Wood College w Salins. Na pewno znacie tę szkołę, na pewno czytaliście tę książkę, pamiętacie ten fragment:
Otworzył geografię na karcie przedtytułowej i odczytał to, co tam napisał: siebie, swoje nazwisko i gdzie się znajduje.
Stefan Dedalus
Klasa Przygotowawcza
Gimnazjum w Clangowes Wood
Sallins
Hrabstwo Kildare
Irlandia
Europa
ówiat
Wszechświat
To było napisane jego pismem, a Fleming dopisał dla żartu na przeciwległej stronie:
Imię moje Stefan Dedal
A Irlandia to mój kraj.
W Clangowes patrzy mi się medal,
A po śmierci może Raj.
Jeśli nie znaliście tej książki, to wszystko przed wami. I przygoda z pisarzem i przygoda z literaturą i przygoda z Irlandią co w świecie, Europie i Wszechświecie. Byle byście nigdy, przenigdy nie poprzestali na bezdomności. Wszelkiej bezdomności. Bo tak to już jest, jeśli nie szukamy skąd jesteśmy, nie próbujemy się dowiedzieć kim byli nasi dziadowie, po co włóczyli się po świecie, tracimy dom, własną identyfikacje.
Ale wam to nie grozi jak sądzę z waszych listów, pytań jakie do mnie przysyłacie, tłumaczeń jakie pilnie wykonujecie walcząc mądrze cały czas o swoje miejsce w życiu. Proszę nie piszcie o sobie tak jak pani Agnieszka Z. z Frampola: mam nadzieję, że nie dojdzie Pani do wniosku, że jestem kompletnym beztalenciem językowym. Bo nie dojdę do takich wniosków, Pani tłumaczenia są bardzo dobre. Zresztą wysoce szanuję wszelką waszą pracę. To są właśnie próby wyzwolenia się z intelektualnej i lingwistycznej bezdomności. Więc jak mam nie wspomnieć Pana Roberta K., od którego przychodzi taki list: ... ukończyłem filologię ukraińską na UJ. Nie mam zbyt wielu doświadczeń jeżeli chodzi o tłumaczenie w żadnym ze znanych mi 4 języków: angielski, hiszpański, rosyjski i ukraiński. A w liście znakomite tłumaczenia. Brawo.
Dziś naprzekładałam wam w Przekładańcu okazjonalnie, bo o setnej rocznicy pewnej powieści i pewnego epizodu w życiu pewnego irlandzkiego pisarza (www.rejoycedublin2004.com). O tymże autorze i o jego śladach mogłabym bardzo, bardzo długo. Może dla niektórych aż do znudzenia. Więc ucinam opowieść i zagadkę. Kto chce niech czyta, co o nim napisałam na www.bryll.pl w sekcji Moja żona. A wszystkim pokornie donoszę, że w przyszłości, owszem planuję Przekładaniec o beztalenciach, ale w żadnej mierze nie będzie się on opierał na wiedzy i tekstach czerpanych z naszych Przekładańcowych doświadczeń. Wy jesteście utalentowanymi obywatelami Polski i świata.
Małgorzata Goraj-Bryll
(więcej na ten temat w The World of EnglishR 3/2001 (54).
Zapoznaj się z naszą ofertą na str.62)